Jak było? Ciężko. Tak fizycznie ciężko. To wyścig dla dużych łódek. My z nasza wielkością, a w zasadzie prędkością (przelicznik IRC) ledwo się łapaliśmy w wymagania regulaminowe kwalifikacji do tych regat. Wiatru było dużo, ale nie za dużo. Czyli najgorzej dla nas. Wolelibyśmy sztormowa pogodę lub bardzo słaby wiatr. A tak wszyscy jechali z maksymalnymi prędkościami, ale nie musieli walczyć o życie. Pierwsza część wyścigu była taka sobie dla nas.
Na start wpadamy na czas, ale w ostatniej chwili. Niestety rzeczy z łódki mogliśmy wywieźć do kontenera dopiero rano. To nam ustawiło poranek jako stabilnie lekko nerwowy – czy będą na czas? Czy może okaże się, że rzeczy przygotowane na kei w ostatniej chwili musimy wrzucić na łódkę?
Start bez tragedii, ale brakowało czasu na znalezienie lepszej pozycji. W dodatku zielsko wszędzie. Grot na 1 refie i fok 3 (czyli drugi u nas pod względem wielkości żagiel przedni). Ma być szkwaliści, tak jak w poprzednich dniach. Bywało pod 30 węzłów, a raz nawet ponad 35.
Linia startu jest blisko wysokiego brzegu i wiatru wcale nie ma dużo, ale sporo jachtów, może i większość z naszych grup startowych (IRC Two oraz IRC Two Handed – dwuosobowych) jest zarefowana. Start więc bez spektakularnych prędkości. Wystartowaliśmy lewym halsem. Wiem - dziwnie, ale nie było z tym stresu. Tu nikt nie idzie na ostre zwarcie egzekwując prawo drogi. Realia z regat meczowych, gdzie nie startujesz na własnym jachcie, a szkody najczęściej nie są duże, tu nie obowiązują. Mimo to wystartowaliśmy najlepiej z załóg dwuosobowych.
Po starcie halsówka. Kilka deszczowych szkwałów koło 30 węzłów. Mamy dobra ostrość na wiatr, prędkość nie jest zła, ale powoli doganiają nas szybsze większe łódki. Przez chwilę wisi obok nas helikopter. Musimy zabawnie wyglądać trzymając szoty w zębach, jak na małych mieczówkach. Pewnie zresztą tak się prezentujemy na tle innych łódek, bo średnia wielkość jachtu w tych regatach oscyluje w granicach 15-16 metrów. Wciąż jednak nie jesteśmy ostatni, czyli nie jest źle. Jak wygląda to na trackingu i z uwzględnieniem przeliczników niestety nie jesteśmy wstanie sprawdzić. Tak wygląda żeglowanie na Figaro, wszędzie jest woda, my przemoczeni po same jajeczka, a nawet czubek głowy. W dodatku głównie próbujemy nie spaść z nawietrznej burty. Ale ktoś jest wciąż za naszą rufą i nie jest wstanie nas wyprzedzić. To nie powinno mieć miejsca, bo jesteśmy nie tylko najmniejszą łódką, ale też według przelicznika IRC - najwolniejszą. Może naprawdę uda nam się zrealizować plan i nie być ostatnim jachtem na mecie? Ale hola, hola to dopiero 2 godzina ścigania!
Mijamy wschodni kraniec Antigui. Odpadamy i mamy 35 milowy hals pod Barbudę. Typowy reaching – taki pełny bajdewind-półwiatr. Tu nasza długość linii wodnej przegrywała z innymi łódkami. Ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że nie jedziemy wcale na maksa. Pierwszy i przedostatni raz spadliśmy na ostatnie miejsce w stawce (nie w wynikach, te są po przeliczeniu). Ale nie! Przecież już jeden jacht po awarii się wycofał. Na spinakerowym kursie dogniliśmy trochę towarzystwa, ale od Nevis znowu półwiatr i znowu nas wyprzedzają. Tam już jedziemy z postawiona genuą z przodu, ale wciąż jesteśmy trochę za wolni. Za Sabą halsówka pod wiatr w stronę St. Barth. Zaczynamy ją tuż za Charismą (44 stopy), dalej Montana (48), Bluejay (60:) Nas najbardziej interesuje Purple Mist (32 stopy) z dwiema dziewczynami na pokładzie. Nasza bezpośrednia konkurencja w grupie dwuosobowej. To łódk,i które widzimy na AIS. Trackingu nie mamy, gdyż jesteśmy poza zasięgiem GSM. Mamy karty SIM z Polski, Martyniki i Antigui. W tym momencie żadna nie działa.
Wiatr tężeje, ale zostajemy na największym przednim żaglu. Powoli się z nim dogadujemy, nawet w mocniejszych podmuchach. Wcześniej nie było opcji by na nim pożeglować. Wiatr nie jest równy zarówno co do siły jak i kierunku. Za to my żeglujemy coraz pewniej i równiej. Płyniemy ostrzej od widocznej konkurencji i niewiele wolniej. Do tego najlepiej czytamy i reagujemy na zmiany. A nie jest to u nas proste. Gdy żeglujemy dwuosobowo w takich warunkach musimy używać balastu wodnego. Gdybyśmy z niego zrezygnowali, musielibyśmy się już dawno mocno zarefować. A wiemy, że mocno tracimy wtedy na prędkości. By zrobić zwrot musimy mieć dodatkowe 2 minuty na przelanie wody z jednej burty na drugą. Nie możemy więc szybko i instynktownie robić zwrotów. Mimo to przeganiamy Charsime, zbliżamy się Montany i chyba Purple Mist. Wielki 18 metrowy chyba też dogoniony. Byłoby jeszcze piękniej, ale wciąż robimy dużo baboli w czasie manewrów. Zarówno zwrotów jak i refowania. Do Purple Mist mamy niespełna godzinę startu, więc w przeliczeniu IRC jesteśmy w tym momencie przed nimi.
I nagle przychodzi duża chmura. Z deszczem i soczystym szkwałem. Zmuszeni jesteśmy do zrzucenia grota. Wydawało się to najprostszym rozwiązaniem, by ten bardzo silny wiatr przeczekać na samej genui. Ale akurat wtedy robi się bałagan na pokładzie, krew, pot i łzy. W dodatku powinniśmy natychmiast zmienić hals, bo jesteśmy na tym złym. A dziewczyny z Purple Mist były na dobrym i z 55 minut starty robi się prawie 2h. Wystarczyło kilka minut złej roboty. Po czarnej chmurze była już tylko czarna noc.
Dziewczyny odjeżdżają, ale my dojeżdżamy już bezpośrednio do Montany. Niestety w tych warunkach nie jesteśmy sprawdzić dokładnie AIS, a jadąc lewym halsem jedziemy prosto pod czerwone światło. Mają pierwszeństwo, odpadam im za rufę. Zupełnie niepotrzebnie, bo są daleko. Straciliśmy sporo i Montana jest znowu tuż przed nami. Mijamy wschodni kraniec St. Barth i lekko odpadamy. Mamy za dużo żagla na półwiatr i nas wywozi, a z naprzeciwka płyną jachty, które już okrążyły St. Martin. W tym miejscu trasa się styka. Jest lekko stresowo.
Kilkunastomilowy odcinek pod St. Maarteen kompletnie zepsuliśmy i starta do dziewczyn się powiększa. Wrrr, bardzo źli na siebie.
Północno-zachodni cypelek wyspy mijam w odległości kilkudziesięciu metrów. Mimo ciemności widzę szczegóły brzegu. Brzeg jest od nawietrznej, więc niby ok, ale na ile można ufać mapie, głębokościom i przeszkodom na niej podanym?
Halsówka miedzy St. Martin a Anguilla wychodzi nam nieźle. Przy wschodnim krańcu jesteśmy znowu obok Montany (Swan 48). Zaczyna się najgorszy odcinek regat – prawie 150 mil jazdy po prostej, półwiatrem. Tu długość ma znaczenie. Długości łódki w linii wodnej. Teoretycznie Charisma powinna płynąć szybciej od nas o około 1,5 węzła. Montana ponad 2 węzły. Jednak różnice są mniejsze. Płyniemy na pełnych żaglach, półpokłady w wodzie. Dobrze, że mamy regulowane koje na taliach, osoba odpoczywająca śpi na równym i nie spada. Bo u nas oczywiście śpi się tylko po nawietrznej. Nawet podczas odpoczynku się balastuje. Charisma zbliża się powoli. Jeżeli utrzymamy tempo to nie dojdą nas do Gwadelupy, a na halsówce pod wiatr powinniśmy być lepsi. Montana na początku Gwadelupy ma już ponad 18 mil przewagi. Dużo mniej niż się spodziewałem. Na tym odcinku wyszła nam średnia około 6,8 wezła. Dziewczyny były tuż przed Montaną. Zaczyna się odcinek, na którym można wszystko przegrać, cień Gwadelupy. To duża wyspa i bardzo wysoka. Po zawietrznej stronie, jeżeli popłynie się zbyt blisko, można zupełnie zaparkować. To tu najczęściej rozstrzygają się wyniki w poszczególnych klasach.
Idziemy szeroko, dość zachowawczo. I nagle widzimy to na trackingu – Purple Mist stoi blisko brzegu. Prędkość poniżej 1 węzła. Mamy je! Miedzy nami jest Montana. Idzie trochę bliżej brzegu, lekko zwalnia do 4 węzłów, ale jedzie cały czas. Czyli mamy dobrą pozycję względem brzegu. Ania idzie spać, bo miała długa wachtę, bym mógł wypocząć przed trudną taktycznie nocą. Zwalniamy do 4kt. Jest ok. Przez moment zastanawiałem się nad spinakerem, bo wieje z baksztagu, wzdłuż wysokiego brzegu. Ale wiem, że za chwile będzie moment, gdy kierunek przeskoczy nagle do bejdewindu i dostaniemy wiatr od południowego wybrzeża. Niestety żeglujemy coraz wolniej. Nie wiem dlaczego. Wiatr słaby, ale jest. Brak fali. To nasze warunki, a tu najpierw 2 węzły później poniżej i mniej niż 1. Nie rozumiem o co chodzi. Wieje miedzy 5 a 9 węzłów wiatru rzeczywistego. Jedziemy tak wolno, że mogę bosakiem sprawdzić, czy na sterze czegoś nie ma. Normalnie pęd wody wyrywa mi drzewce z reki. Ster czysty i nic. Wiatr rośnie do 10 węzłów, a my mamy w porywach 2,5. MAAASSAAAKRA!! Dwa razy próbuję pojechać na wstecznym, ale tylko kręcę się w kółko, więc budzę Anię. Za drugim razem w końcu się udaje rozpędzić łódkę na żaglach pracujących wstecz. Wracamy na kurs i jest normalna prędkość 4-5w. Kurczaczek, coś ciągnęliśmy i to nie były wodorosty, których z reguły akurat po zawietrznej stronie wysp nie ma. Pewnie jakieś nieoznaczone pułapki rybackie. W tym samym czasie dziewczyny chyba uwolniły się z ciszy i zaczęły się rozpędzać. Pułapka, w która wpadliśmy, najprawdopodobniej zabrała nam szansę by pokonać Lifguna i zająć drugie miejsce. Ale 3 miejsca nie odpuścimy J Wyścig jakby rozpoczął się dla nas od nowa. Dziewczyny trochę przed nami, ale przeliczamy je współczynnikiem IRC. Teraz wystarczy przez najbliższe 1,5 doby nie dać im odjechać. W sumie został nam taki długi finisz. Lubię to! Mam przygotowany zapas adrenaliny J.
Przy Wyspach Świętych mamy 10,5 mili straty. Na więcej nie możemy sobie pozwolić, bo Hultaj nie przeliczy Purple Mist. Zaczyna się jazda pod wiatr, czyli to na czym do tej pory odrabialiśmy.
Trym, trym, trym. Mamy zasięg GSM, więc i tracking i dostep do gribów pogodowych. Większość łódek wcześniej halsowała się blisko brzegów Gwadelupy po lewej stronie, ale mi coś mówi, że wykorzystanie brzegu Maria-Galante, wyspy po prawej stronie ma większy sens. Po kolejnych godzinach halsowania okazuje się, że nic nie straciliśmy do Kate i Claire. Jest dobrze J. W końcu jest już tylko 4 mile straty. To mniej niż godzina. Widzimy się już wzrokowo nie tylko na AIS i trackingu. Jest super ;)
Zadziwiająco dobrze zaczęła płynąć Montana, jest daleko przed nami. Wyprzedzili dziewczyny, mimo że wcześniej pod wiatr szło im średnio. Chyba drugi oddech, albo coś naprawili.
Gdy mijamy najdalej na wschód wysunięty punkt wyścigu przy wyspie La Desirade dziewczyny są nie dalej niż 1,5h przed nami. Jedziemy na maksa, na pełnych żaglach, mimo wywożącej fali prosto z oceanu i szkwałów. Dopiero gdy wiatr przestaje siadać poniżej 21 wezłów decyduję się na pierwszego refa. Wieje rzeczywiście z 70-90 stopni. Mocno nas kładzie i próbuje wywozić. Chmury co chwile zakrywają gwiazdy i ciężko precyzyjnie trzymać kurs. Bardzo pomaga podmasztowy wyświetlacz Tacktica. Nie trzeba odrywać wzroku od horyzontu i żagli by kontrolować kurs. Wydaje mi się, że zbliżamy się do dziewczyn, bo zaczynam widzieć ich rufowe światło. Faktycznie, gdy Ania mnie zmieniła za sterem, sprawdziłem na AIS że odrobiłem ponad 1 mile. Wydawało się, że to niemożliwe na takim kursie względem takiej załogi i jachtu.
Niestety rano trochę siadło. Słyszę jak Ania rozrefowała grota, ale to i tak za mało żagla. Siadło do 12 a nawet 10 wezłów. My zwolniliśmy niestety w pełnym bejdewindzie, a Purple Mist już jechał na spinakerze po minięciu boji zwrotnej pod Barbudą.
Ok, nic się nie stało. Nadal je przeliczamy. Choć gdzieś zaczęło kołatać – dacie rade je wyprzedzić bezwzględnie, nie tylko w przeliczeniu.
Kurs spinakerowa miał być nasz. Tak było na początku wyścigu, bo to ta sama boja pod Barbudą.
Wiatr na szczęście zaczął wracać. Nawet całkiem dużo się go zrobiło, ponad 20 węzłów. Ania postanowiła zagrzać wodę do jakiegoś zalewajkowego jedzenia, bo suchy pokarm się już skończył. Ja coś chciałem sklarować. Wiatromierz pokazał ponad 25 węzłów. Byłoby ok gdyby nie fala. Nie zdążyłem do steru, a autopilot fali nie widział i też się spóźnił. Leżymy.
Mam już rumpel w ręku, katem oka widzę, że Ania coś ogarnia w kabinie. Druga dłonią luzuję grota, ale nie dam rady pracować spinakerem. Przynajmniej nie tak szybko jak bym chciał. Wołam Anię, że potrzebuję pomocy. Odpowiada, że zbiera telefony, które przeleciały przez kabinę z podłogi czyli z wody. Kolejna moja próba odpadnięcia i kolejne niepotrzebne szarpnięcia za maszt spinakerem który nagle zapala. Ania wydrapuje się z zejściówki. Chcę by chwyciła ster, bo wciąż liczę, że wyjedziemy z tego bez zrzucania spinakera. Nie zdążyła. Być może sam fakt, że zeszła z zawietrznej burty w kabinie gdzie wcisnął Ją przechył wystarczył, bym odzyskał kontrolę nad łódka. Skuteczne odpadniecie do baksztagu i znowu jedziemy. Bardzo ciężko się steruje. Może za dużo żagla? Mamy pełnego grota i spinakera, a wieje 25 węzłów. Może znowu zielsko na sterze? Choć przy prędkościach 9-10 węzłów mogłoby tak łaskawie się już z nas zsunąć.
Jedziemy dość szybko, ale niestety bardziej na Antigue niż Redondę. Patrzę na kurs, patrzę na prędkość oraz VMG i wewnętrzny kalkulator wypluwa wynik = to się nie opłaca. Nie wiadomo czy to ścichnie i kiedy. A w tych warunkach we dwójkę możemy mieć duży problem, żeby bezpiecznie zrobić zwrot przez rufę ze spinakerem. Ok, spin w dół, genua w górę i na nawietrzny wytyk. Jedziemy fordewindem na tzw. motyla. Prosto do celu, stabilnie, bez siłowania się ze sterem. VMG nawet trochę lepsze i możemy coś zjeść. Czeka nas jeszcze pół doby intensywnej jazdy wymagającej maksymalnej koncentracji.
Kate i Claire już na Redondzie. Została im tylko halsówka na metę. Są 1,5h przed nami. To wystarczające by je przeliczyć. A może jeszcze coś odrobimy? Nie mamy zasięgu GSM od dłuższego czasu i nie wiem o której Lifgun wpłyną na metę. Mamy szanse na drugie miejsce czy już nie? Dobra, skupmy się na dziewczynach!
Z koncentracji podczas objeżdżania Redondy wyszła dupa. A a propos! Miało być o naszych pośladkach. Zrobiliśmy sobie wielką krzywdę godną kogoś, kto pierwszy raz płynie dłuższy wyścig. Hultaj jest mega mokry w żegludze. W zasadzie sternik cały czas siedzi w wodzie i do tego bezpośrednio na bardzo skutecznym i ostrym antypoślizgu – wypustkach, którymi jest pokryty laminat pokładu. Nasze tyłki są poranione i bardzo posolone. Boli jak jasna cholera. Przyjmujemy na pokładzie przeróżne pozycje, które mogłyby wzbudzić podziw joginów, próbując siedzieć na wszystkim tylko nie na tyłkach. Mi sprawę utrudnia jeszcze problem z przepukliną kręgosłupa, który pogłębił się tuż przed wyścigiem z powodu głupoty właściciela tegoż kręgosłupa. Cierpieliśmy katusze, ale meta była coraz bliżej. W tym momencie jechaliśmy na medalowej pozycji. Ale straciliśmy znowu czas na głupich błędach.
Wyglądało na to, że na Purple Mist maja swoje problemy, bo w połowie drogi na metę nasza strata wynosiła już tylko 1 godzinę. Pierwszy raz w tym wyścigu proszę o jakiegoś energetyka. Kawy też nie piliśmy. Za naszą rufą zostały większe i szybsze jachty, a podium wydaje się niemal pewne. Ostatni zwrot przed metą już w słabiutkim wietrze totalnie psujemy. Trochę straciliśmy wysokości, być może trzeba będzie jeszcze dwa zwroty zrobić by nabrać wysokości. A może się uda. Coraz wolniej, ale zbliżamy się do mety. Chyba widzimy światło na boi na jej prawym krańcu. Prędkość spada i spada, ale wydaje się że przejdziemy tuż przy boi. Ania świeci reflektorem, by się upewnić że to na pewno nasza boja i zaczyna wykrzykiwać niecenzuralne słowa, a jacht zatrzymuje około 10m przed meta stoją praktycznie bez wiatru w wielkim może i 100m polu wodorostów. No rzesz ********** ać. Udaje nam się zdryfować poza pole alg i jeszcze jedno podejście, teraz bliżej skał. Jest 22:47 czyli godzinę po Purple Mist i tym samym z nimi wygrywamy, zajmując 3 miejsce w klasyfikacji dwuosobowej Caribbean 600. Yuuuuuuhuuuu!!!! J
Mamy nowiutkie żagle, odebrane dosłownie moment przed ściganiem. I wciąż szukamy ustawień itd. Bardzo traciliśmy na kursach typu reaching, czyli tam gdzie nie ma manerwów, taktyki, reagowania na zmiany. Jest szybka jazda jednym halsem i tu fizyki nie oszukasz. Z najkrótszą linia wodna w stawce jesteśmy też na takich kursach zdecydowanie najwolniejsi. Ale szybko się uczymy. Więc mimo, że tych różnic nie da się zupełnie zniwelować, to są coraz mniejsze. Morale załogi poprawiają halsówki na wiatr. Tu najczęściej odrabiamy starty. Pływamy ostro i dość szybko (nowe żagle), ale też najlepiej czytamy akwen i zmiany wiatru. Przynajmniej tak było w tej szeroko rozumianej grupie pościgowej. I było naprawdę dobre tempo aż do Gwadelupy. I nie, nie staliśmy w ciszy tak jak wielu naszych konkurentów. Złapaliśmy w środku nocy jakieś badziewie i przez dłuższy czas kręciliśmy się w kółko, wstecz itp. by się tego pozbyć. Wtedy odjechała nam szansa na drugie miejsce. Później skupiliśmy na dziewczynach z Purple Mist z którymi walczyliśmy o miejsce na podium. I udało się! Ostatnia doba była bardzo wyczerpująca i wymagająca od nas maksymalnego skupienia. Ale - zaczęliśmy odrabiać do dziewczyn, które przecież mają trochę szybszą łódkę. Na metę wpadamy z bezpieczną stratą wiedząc, że na pewno nasz czas przeliczony przez współczynnik IRC daje nam 3 miejsce w grupie IRC Two Handed.
To wszystko byłoby duże trudniejsze lub nawet niemożliwe gdyby nie wsparcie naszych Sponsorów, Partnerów i Patronów
Nasi cudowni Patroni wspierający nas przez Patronite - dołącz i Ty :)
Wielkie podziękowania dla Jaśka Domańskiego z OrtemSails a także Pawła Krakowiaka za ogarnięcie transportu żagli na Karaiby.
Żaglowni BrytSails za świetne żagle.
No i oczywiście dla Mata Kubika czyli Via Oceano. On wie za co :)
Jeżeli podoba Ci się ten artykuł to może
info@calloftheocean.pl
Kontakt
Social Media
Copyright 2022 Szymon Kuczynski - Zew Oceanu
Sponsorzy