San Miguel na Teneryfie. Wystarczy raz.

19 grudnia 2023

Nigdy więcej

Zaczniemy od plusów, bo krócej:

- w większości przypadków ciepła woda pod prysznicem.

To chyba tyle.

 

 

 

 

Nie warto

Na dzień dobry mały szok. 55 euro za postój, bo nie zrobiliśmy wcześniej rezerwacji. Tyle, że sprawdzałem przed przypłynięciem stronę internetową i tam nie ma takich informacji. Jest o tym by  powiadamiać o swoim przybyciu z wyprzedzeniem. Ale forma (podany kanał VHF i numer tel.) sugerują raczej zgłoszenie przed wejściem do portu. A nie rezerwacje np. 2 tygodnie wcześniej.  Nie ma jasnej informacji, że należy tak zrobić, kiedy należy to zrobić, a tym bardziej, że w innym przypadku kosztuje to 55 euro. Nie ma w cenniku takiej kwoty.

Jeszcze okazało się, że doba kończy się o 1400. My przypłynęliśmy o 0615 i płaciliśmy kartą nocnemu dozorcy. A biuro czynne od 1000 i sugestia, że o 1400 musimy odpływać lub zapłacić kolejne 55 euro.  Szok i niedowierzanie. Płynny hiszpański Michała wywalczył tylko to, że te 8h doliczyli do pełnej kolejnej doby. Każda kolejna noc to ponad 16 euro. Znam tańsze miejsca na Wyspach Kanaryjskich. Choć oczywiście wszędzie jest problem z miejscem, to z reguły podchodzą bardziej ludzko do sprawy i bez dziwnych kosztów dodatkowych. Trochę to wyglądało tak, że chyba nie rozumieją, że nie mieliśmy dostępu do Internetu czy GSM przez 10 dni.

Poza tym:

 - miejscowość, w której w zasadzie nic nie ma. Hotele, apartamentowce, brak jakiejkolwiek starszej zabudowy.  Generalnie blokowisko bez grama fajnego hiszpańskiego klimatu. Raczej resort dla zamożniejszych Anglosasów. Ani jednej typowej południowej knajpki, gdzie można spotkać lokalnych emerytów sączących espresso. Za to są pola golfowe. Wszędzie bardzo drogo. Zarówno w knajpach jak i w chyba jedynym mini markecie np. masło 4,5 euro, baniak 5l wody kosztuje 3,5 euro. A w HiperDino baniak 8l woda kosztuje 1,5 euro. Ale do najbliższego Dino czy Lidla, a konkretnie do miejscowości Las Chafiras jest godzinny spacer w jedną stronę. Tam jest już wszystko co potrzebujemy. Markety spożywcze, narzędziowe itp. targowisko z świeżymi owocami i warzywami. Nawet normalne knajpki z kawą i wypiekami czy obiadami do 10 euro za osobę.

- słabo z komunikacją. Jak wyżej pisałem do normalnego sklepu daleko. Mimo, że lotnisko w linii prostej jest bardzo blisko, to autobus jest tylko raz na godzinę. A ten konkretny którym odjeżdżał Marcin spóźnił się pół godziny! Po za tym tylko połączenia z przesiadkami dość czasochłonne.  Z autami przynajmniej oficjalnie też słabo. To co udało nam się wydzwonić (płynnym hiszpańskim przypominam) to 72 euro za dzień. Koło lotniska wypożyczyliśmy auta za 36 euro za 2 doby.  Dzięki temu mogliśmy zrobić duże zakupy na przelot na Karaiby i parę wycieczek w ładniejszej okolicy.

I te wyjazdy zmieniły nam pogląd na Teneryfę (ja ostatni raz byłem tu przed pandemią) i okazało się że gdzie indziej jest normalnie. Miejscowości tętnią życiem, kawa kosztuje 1euro, a duży obiad można zjeść za 6. Oczywiście są też moje ulubione małe pipiduwy gdzie w barze siedzą 4 osoby na krzyż, a barman gdy nie robi kawy to wałkuje ciasto na nowe wypieki.

 

Problemem są też ogromne korki, trwające w zasadzie od rana do wieczora. Wszystko więc co trzeba załatwić po za San Miguel (czyli wszystko :) staje się bardzo pracochłonne.

- w marinie jest nieduża, ale prężnie działająca stocznia. Przy typowym tu kierunku wiatru z północy, wszystko ze szlifowania leci na łódki.

- wifi. Marina zapewnia tylko dostęp do płatnej usługi WiFi. 5 euro za dzień i jak się okazuje bardzo słaby transfer.

- w marinie są pralki. Duże, ale przyjmują tylko i wyłącznie 1 eurowe monety. Nie ma opcji rozmienienia gdziekolwiek pieniędzy. I monet tych potrzeba 5 na jedno pranie. I to jest kwota dość typowa. Ale suszarka do 4 monety. Suszy 45 minut i rzeczy wychodzą z niej wilgotne.

- płatność w marinie gotówką jest trudna, bo trzeba mieć odliczoną kwotę. Nie wydają reszty, a ceny są typu 16,43 euro.

- niektóre duże jachty narzekają na zbyt krótkie mooringi.  Trochę wygląda to tak, że marina wyciąga od ciebie pieniądze jak się tylko da, ale nie inwestuje w poprawę usług.

- chamstwo

- przy wschodnich i południowych kierunkach wiatru wejście jest bardzo niefajne. Blisko skalistego brzegu i ze sporą odbitą falę. Przy wietrze ze ESE-SE powyżej 25 węzłów fale przebijały się nad falochronem i bryzgi dolatywały nawet do nas. A staliśmy po drugiej stronie basenu.

W niedzielę większość jachtów nie zdecydowała się na wyjście z mariny. A to baza czarterowa i rejsy z reguły zaczynają się w ten dzień. My trochę opóźnialiśmy nasze wypłyniecie. W poniedziałkowe popołudnie miało siadać i bezpieczniej było by wychodzić wtedy. Ale doba kończy się przecież o 1400. I gdy klarowaliśmy łódkę do wyjścia na pomoście pojawił się pracownik mariny by poinformować nas, że musimy zapłacić za kolejną dobę.  Powiedzieliśmy, że wypływamy za około 40 minut, ale z tego zrobiło się 1,5h. Podpływamy do stacji paliw, bo się dotankować i słyszymy od obsługi, że jednak musimy płacić za kolejny dzień, bo takie dostali wytyczne z biura. Była 1615. No, rzesz…. Chwila zastanawiania, bo fala faktycznie siadła i wyjście wydawało się łatwe, bezpieczne i kuszące. Ale nie. Skoro płacimy to zostajemy.  Na pytanie, gdzie mamy stać padła odpowiedź, że tam, gdzie byliśmy wcześniej. Odpowiedzieliśmy, że nie ma takiej opcji, bo to było miejsce, które sami sobie załatwiliśmy z firmą czarterową.  I staliśmy dzięki ich gościnności kilka dni longside do burty ich jachtu, nie mając normalnego zejścia na keje. Marina nie była wstanie znaleźć dla nas miejsca, ale okazało się, że jednak takie są. Marina nie ma problemu by poinformować nas o tym, że musimy za coś płacić, ale już ciężko było im przekazać info o wolnym miejscu dla nas, mimo że jak się okazało takowe jednak są. A stanie przy jachcie z dwa razy większą burta nie jest wygodne i bezpieczne przy silnym wietrze i rozkołysie wchodzącym do portu.  

Podsumowując mogę stwierdzić, że Marina Amarilla w San Miguel na Teneryfie to najgorszy port w jakim stałem na Wyspach Kanaryjskich. Z bardzo kiepską atmosferą i relacja marina – klient. I nie chodzi o pracowników, bo ci tylko wykonują swoje obowiązki. Jest to kiepski port by przygotować się do dalszej drogi np. rejsu na Karaibów. Do sklepów daleko, problem z komunikacją. I można przy niektórych kierunkach nawet niezbyt silnego wiatru mieć problemy wyjściem. A sama miejscowość jest bardzo nijaka, droga. Taki sztuczny twór raczej dla turystów, których niespecjalnie interesuje lokalna specyfika i wolą nawet na drugim końcu świata mieć dokładnie to samo co w domu.

 

Nie ma tego złego...

Ale udało się wejść na Teide czyli na ponad 3700m npm. Nie, nie kolejką 😊 W obie strony z buta z parkingu wschodniego wraz z odpoczynkami zajęło mi 6h 58 minut. Odpoczynki przed szczytem były już dość częste. Na ponad 3400 m oddychało się już trochę ciężej. By oglądać wschód słońca z samego szczytu zabrakło nam kilkunastu minut. Ale i tak trafiliśmy w idealną pogodą z przejrzystym niebem. Było warto się męczyć. Zresztą dla samego poczucia zmęczenia również 😊 

Fajna była Masca. Malutka miejscowość do której wjeżdża się naprawdę niezłą serpentyną. I są fantastyczne tam widoki. Kilka innych miejsc które zdążyliśmy zobaczyć, ale tak naprawdę ledwie liznąć.

 

A teraz trzeba płynąć. Słońce naszym drogowskazem. Następny ląd na Karaibach.

 

  Jeżeli podoba Ci się ten artykuł to może 

 

info@calloftheocean.pl

 

Kontakt

Szymon

(48) 792 717 355

Ania

(48) 533 006 566

Social Media

Copyright 2022 Szymon Kuczynski - Zew Oceanu

Sponsorzy