Regaty

Praktyka oceaniczna

Z Porto na Teneryfę zimą

10 grudnia 2023

Czy grudzień to nie za późno?

 

Grudniowy rejs z Porto na Wyspy Kanaryjskie może mieć wszystko. Cisze, sztormy. Da się też lekko liznąć pasatowej żeglugi. Może nie dosłownie, ale w tym stylu i w niższych temperaturach.

 

11 lat temu też byłem w drodze na Teneryfę. Przed wyspami, które były tuż tuż, dopadł mnie kolejny, chyba już trzeci, sztormowy front. Rejs z Sagres trwał 12 dni, w tym 7 było sztormowych. To do tej pory wciąż mój osobisty rekord przebywania w złej sztormowej pogodzie. Jak bardzo sztormowej? Dowiedziałem się o tym dopiero w porcie Santa Cruz po rozmowie ze skipperem dużego, 20-metrowego katamaranu. Powiedział, że już się spotkaliśmy wcześniej. Kilka dni temu, na morzu, w sztormie. Gdy mnie wyprzedzał jego wiatromierz notował 50 węzłowy wiatr. Moja Lilla My miała 5 metrów długości, żeglowałem samotnie, a wiatromierza nie posiadałem. Warunki oceniałem na 40+. Ten odcinek dużo zmienił w moim życiu. Nie tylko żeglarsko. Wtedy naprawdę uwierzyłem w siebie, bo moje umiejętności żeglarskie okazały się wystarczające nie tylko na kilka godzin sztormu, ale na cały tydzień trudnej pogody. Trudno już wtedy mówić, że to tylko kwestia szczęścia. Równie ważne było to, że Mała Mi (Lilla My), zbudowana przez kompletnych amatorów w szkutnictwie, płynie bezawaryjnie i naprawdę dzielnie. Jedyne problemy wynikały z nieprawidłowej obsługi łódki 😊 Zgubiłem część sztorcklapy i uszkodziłem jedno z okienek ciężkim radiem. Głównym problem na jachtach zazwyczaj są jednak ludzie, a awarie nie biorą się znikąd.

 

 

 

Gdzie kuków trzech tam...

  9 dni i parę godzin z Porto w Portugali do San Miguel na Teneryfie. 1030 mil morskich wyszło na tej trasie. Kilka cisz, jeden sztorm. Po sztormie przez 3 dni żegluga jak w passacie. Żagle na motyla, z genuą na wytyku, bo wiatr wiał prosto w rufę. Temperatura momentami prawie południowa. Niektórzy wynosili materac na pokład, by się wylegiwać w słońcu.

 

  9 obiadów i nic się nie powtórzyło, choć lista zakupów nie była zbyt długa. Była nas trójka męska i wszyscy potrafili świetnie sobie radzić w kambuzie. Choć ja tylko raz coś przygotowałem więc byłem tylko kuchcikiem. Michał był kukiem I, a Marcin kukiem II. Ryba była dwukrotnie, ale raz Marcin złapał tuńczyka, a drugi raz koryfenę. 

Była nas trójka, więc była wachta 3h i 6h wolnego. Największym problemem (i to nie dla mnie) okazał się brak słodyczy. Marcin miał taki ciąg do słodkiego, że w ostatni dzień w garnku zrobił torcik owsiany :) Rejs zakończyliśmy nocnym pasażem wzdłuż Teneryfy w bardzo dobrych humorach. Gdyby nie zmienna pogoda to byłoby nudno, bo chłopaki ogarnięci i mało było stresu.

 

Problemy? Jakie problemy? 

Problemy głównie z autopilotem, a w zasadzie z czujnikiem wychylania steru, który czasem wskazywał przedziwne wartości. Jak nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o kable. Autopilota udało się przekonać do pracy, ale w porcie trzeba będzie sprawdzić wszystkie połączenia kablowe.

Do tego, co dziwne, dopiero w dwie ostatnie noce znowu zaczął kwękać bezprzewodowy czujnik siły i kierunku wiatru - że mało prądu ma, że ponoć słońca nie było, że ma depresję i nie doładował baterii. Niestety, coraz częściej myślę o powrocie do do zwykłej, kablowej wersji.

Ale największą moją irytację budził Iridium GO! czyli nasz modem do  łączności  satelitarnej. Po czerwcowej awarii gniazda ładowania w naszym egzemplarzu, zakupiliśmy  drugą, używaną sztukę. W praktyce pierwszy raz jej teraz używaliśmy w łączności. I okazało się, że marudzi. Rozłącza się w transmisji, wyłącza się. Nosz kurwosz. Koszt użytkowania teraz to 260 $ za 1 miesiąc, a ja nie mogę tego normalnie używać.

 

Niestety, nie można przenieść karty sim do innego urządzenia po jej aktywacji. Niby mieliśmy 2 sztuki na pokładzie, ale w praktyce, już podczas żeglugi, to żaden backup Na szczęście okazało się, że podmiana baterii rozwiązała problem. Na tej z "nowego" urządzenia było widać delikatne ślady śniedzi.

 

Mimo uszkodzonych, ale jeszcze działających solarów i dużego zachmurzenia, prądu starczyło. Pływanie z bateriami LiFePO4 daje jednak zupełnie inny komfort pod tym względem. Zakup ich to była dobra decyzja.

 Paliwa poszło sporo jak na nasze standardy, bo chyba z 10 l, ale nie chcieliśmy za bardzo parkować (Marcin musiał zdążyć na samolot) i, gdy wiatr spadał poniżej 4 węzłów, uruchamialiśmy nasz 1 cylinder - choćby po to, by nie bujać się na martwej fali.

 

Marcin musi wracać do Polski, a my z Michałem być może za kilka dni ruszamy w stronę Karaibów.  A może nie? Michał również nie jest uwiązany sztywnymi terminami. Dopiero w kwietniu musi być w Ameryce Południowej. 

Jest sporo roboty na łódce do zrobienia. Głównie tej związanej z solarami i oczywiście masa pierdół. I tych wciąż zaległych i tych, które pojawiają się ciągle w związku intensywną ekplotacją Hultaja. Przez ostatnie 1,5 roku, które minęło od czasu naszego wyruszenia z Polski, zrobiliśmy dystans wystarczający do okrążenia świata pod żaglami. Chyba lubimy żeglować 😊

 

  Jeżeli podoba Ci się ten artykuł to może 

 

info@calloftheocean.pl

 

Kontakt

Szymon

(48) 792 717 355

Ania

(48) 533 006 566

Social Media

Copyright 2022 Szymon Kuczynski - Zew Oceanu

Sponsorzy