Żegnamy Karaiby

13 maja 2023

Minęło 10 lat

Zapomniałem zanurkować po nóż Andrzeja. Miałem to zrobić przed samym wypłynięciem. Martynikę jak zwykle było trudno opuścić, mimo wielkich zmian które tam zaszły w przeciągu dekady. Kurcze,  10 lat już minęło od momentu gdy Darek i Andrzej na holu, za katamaranem wciągnęli do zatoki Le Marin  Małą Mi,  czyli sklejkową łódeczkę o długości 5m na której samotnie po raz pierwszy pożeglowałem przez Ocean.

 Nie ma już polskiej zatoczki. Nasza cyganeria z która widywaliśmy się codziennie po pracy w Mango Bay rozpierzchła się po świecie. Mango Bay ma nowego właściciela, Happy Hours zniknęło, a morskie włóczęgi przestały tam przychodzić.  Spora część towarzystwa zrobiła w międzyczasie swoje rejsy dookoła świata. Niestety nigdzie o nich nie poczytacie.

 Mignął nam Rafał i Czech Paweł. Wciąż jest jeszcze Andrzej, ale już ostatni rok. Udało się choć na chwilę spotkać z Kazikiem. Przypłyną, jak zwykle cola light, nic się nie zmieniło. Ostatni raz widzieliśmy się w 2015 roku. Zrobił potem kółko na Cetusie. Po 20 latach sprzedał ten swój pływający dom, ale właśnie kupił coś innego bo jak bez łódki żyć? Nawet nie zdążyliśmy jej zobaczyć, bo goniły nas już zobowiązania i ruszaliśmy na St. Thomas po załogę z którą mieliśmy ruszać na Azory. Może colka jesienią na Kanarach? Ktoś chętny by ruszyć z Kazikiem przez Atlantyk do Europy? Ale wymagane jest naprawdę inteligentne poczucie humoru J

 

 

 

 

 

Moje miejsce?

Z Andrzejem nie mogliśmy się rozstać. Jeszcze pomógł nam wyrwać pontonem kotwicę  - nie mamy windy kotwicznej. Hultaj stał tam gdzie zawsze stawałem Małą Mi i Atlantic Puffinem. To moje miejsce, nikt tu nie potrafi skutecznie rzucić kotwicy. Miejsce czekało 8 lat. Andrzej jeszcze pomógł na stacji zatankować ropę i wodę. I musieliśmy się wypłynąć. Miesiąc wspólnej pracy jak zwykle minął jak z bicza strzelił. Nie będzie już po co wracać na Martinikę. Może spotkamy się w międzyczasie w Polsce, ale dziwnie będzie, tak bez łódek.

Gdy 8 lat wypływałem z polskiej zatoczki Puffinem by ruszyć w dalsza drogę po wielomiesięcznym postoju to Marysia miała ogromny żal że nie zawołałem na radiu że ruszam. Chcieli pomachać itd., a ja zwiałem jak zwykle po cichu. Nie umiem się żegnać. Nie lubię. Nie potrafię rozstawać się z ludźmi i miejscami choć zawsze opuszczam je na własne życzenie.

Hultaj woła o klar po wypłynięciu, wiec nostalgia schodzi na dalszy plan, ale z serduchem coś dziwnego się dzieje.

 

 

Pan Ocean czeka

  Droga na St Thomas była upierdliwa, wodorosty nie odpuściły nam nawet teraz skutecznie nas spowalniając. Na dodatek raz złapaliśmy 30-40 metrowy odcinek sieci, z bojkami i wszystkimi bajerami. Wszystko nówka funkiel i oczywiście w nocy. W końcu 16 kwietnia w niedzielę rano w lekkiej panice rzuciliśmy kotwicę na St Thomas. Panikę spowodował alarm wody chłodzącej silnik. Pierwszy raz się to zdarzyło na Hultaju, a całkiem solidnie wiało na kotwicowisku. Wygląda na to że stawanie na kotwicy pod żaglami bez użycia  napędu mechanicznego jest po prostu bardziej relaksujące. Chyba jakiś śmieć przytkał nam pobór wody chłodzącej. Ech, ta cywilizacja.

  Ponieważ byliśmy na terenie USA to nasze telefony oczywiście nie działały. Ale Ania u sąsiada uzyskała dostęp do Starlinka i mogliśmy skontaktować się z Hanią i Matem. Musieliśmy się jeszcze odprawić na wejście. Jak zwykle u nie Francuzów zajmuje to strasznie dużo czasu , 1-2h. Na Martinice robi się to w 5-10 minut no i nie trzeba wiz. Wieczorem wyszliśmy na piwo. Poniedziałkowy poranek to już nasze z Anią ostatnie podrygi biegowe.  Następna okazja treningowa dopiero na Azorach.  W poniedziałek wizyta w polskiej lodziarni-kawiarni prowadzonej przez Andrzeja pilota-żeglarza.  Odprawa na wyjście, szybsza dużo niż na wejście. Jeszcze zakup świeżych warzyw i owoców. Całe zaprowiantowanie zrobiliśmy na Martinice gdzie jest dużo taniej i smaczniej. Niestety na anglosaskich wyspach w sklepach duży wybór jest tylko sosów, a ceny są z kosmosu. Ponieważ wiatru prawie nie było to zdecydowaliśmy, że wypływamy rano. Po za przygotowaniem Puffina na rejs non stop dookoła świata to zaształowanie Hultaja na rejs przez Atlantyk dla 4 osób było największym wyzwaniem w mojej dość bogatej karierze pakowacza.

 Z poranną bryzą ruszaliśmy na zachód by po okrążaniu wyspy ruszyć  północ. Pan Ocean czekał.

 

  Jeżeli podoba Ci się ten artykuł to może 

 

info@calloftheocean.pl

 

Kontakt

Szymon

(48) 792 717 355

Ania

(48) 533 006 566

Social Media

Copyright 2022 Szymon Kuczynski - Zew Oceanu

Sponsorzy